piątek, 22 maja 2015

Rozdział trzeci: you won't change me

I want to set my mind all free, but i don't need no sympathy 




Frederica
Czułam się zobowiązana mieć ją na oku, była wewnętrznie roztrzęsiona i zagubiona w tym istnym tunelu dźwięków i barw, mimo że starała się to jak najlepiej ukryć. Zauważałam jednak lekkie drżenie jej dłoni, nerwowe i bezskuteczne próby odgarnięcia złośliwie wpadających do oczu włosów. Widziałam rozpaczliwie chłonące otoczenie spojrzenia pełne zakłopotania i udawanej odwagi. Bała się, ale nie chciała, o to chodziło. Na początku byłam taka sama, kiedy uciekłam z domu. Pierwszy miesiąc tułaczki był prawie tak zły, jakbym w ogóle nie opuściła rodzinnego horroru, jakbym obudziła się z krzykiem po sennym koszmarze, by zaraz zasnąć i wyśnić kolejny. Kojarzyłam cały początek roku sześćdziesiątego ósmego z zimnem, wilgocią chwytające całe ciało od czubka głowy do palców u stóp, ciemnym i ponurym otoczeniem, które narastało chcąc albo mnie przepędzić z powrotem do mojej rodzinnej szopy, albo wyrzucić z Aston skazując na ryzykowną podróż przez Anglię. Nastało lato, a ja wraz z nim, oraz z nieznaczną poprawą pogody, jak to w Wielkiej Brytanii, odżyłam, lub raczej ożyłam, po latach płaczu i zgrzytania zębami. Wierzyłam Audrey od początku, że też miała od czego uciec i też chciała coś zmienić, bo któż by nie chciał? Kłopot tkwił w tym, że ja sama nie wiedziałam, czy jej tu chciałam. Kojarzyłam jej osobę i nazwisko z domowym ciepłem, świeżymi bułkami i kocem pachnącym smarem. Z czymś dobrym, co nie mogło zmieszać się ze mną, żebraczką, tą gorszą. Mimo wspólnego celu wyrwania się z nudnej rzeczywistości zdawało mi się, że dzieli nas zbyt wiele, by nasza wspólna, cicha walka o wolność miała jakikolwiek sens.
- Audrey, chodź tu, do środka – uchyliłam przed nią barowe drzwi uwalniając jednocześnie zapach dymu i jajecznicy, popularnej robotniczej i przede wszystkim taniej kolacji. Weszła niepewnie mimo podniesionej wysoko głowy, zaraz po wejściu przylgnęła do mnie blisko, lecz nie na tyle, bym się w jej mniemaniu mogła czegoś domyślić. Odgarnęłam grzywkę i dziarskim krokiem dobrnęłam do stolika, gdzie siedziała już czwórka moich niedawno poznanych znajomych, trzech dziwacznych ale przyjaznych kolesi, na których pewnej nocy wpadłam w parku, i jeden nieco bardziej jakby dojrzały, zawsze lustrował spojrzeniem, a samą twarz miał też jakby wynioślejszą niż my moglibyśmy mieć. Tony Iommi, którego lata szkolne, kiedy wszyscy go szanowali, szybko nauczyły dumy. Nie mogłam jednak powiedzieć, że nie był przystojny, ten Tony. I nigdy nie zachowywał się jak nadęty bufon, nic z tych rzeczy. Wydawało się po prostu, że mniej w nim z dziecka, i tak właśnie było.
- To jest Audrey. Audrey Hoover. – Dłonią wskazałam zlęknioną blondynkę, po czym spojrzałam po twarzach chłopaków. – Zachowywać się, proszę. Ozzy, czy ty słyszysz co ja do cholery mówię?
Westchnęłam z politowaniem obserwując eksperyment Osbourne’a polegający na stworzeniu miniaturowej katapulty w celu ustrzelenia przechadzającej się co jakiś czas kelnerki.
- To plan doskonały, nie ma się z czego śmiać – mruknął Ozzy.
- Nikt się nie śmieje, stary. To głupie, daj spokój. – Geezer machnął ręką i zgniótł konstrukcję kolegi.
Osbourne zachichotał i upił łyk piwa.
- Audrey, bardzo ładne imię, tak sobie myślę. Ozzy jestem.
- Ja Geezer, to Bill i nadęty Tony – dodał Terry.

Audrey
- O co wam znowu chodzi? Zresztą nieważne, dostawić ci krzesło, panno Hoover? – odezwał się Tony. Kiwnęłam głową z półuśmiechem i poczekawszy aż wprowadzi deklarację w życie, usiadłam lekko na wysłużonym taborecie. Poważny brunet przypatrywał mi się jakiś czas, po czym bardzo delikatnie uniósł jeden z kącików ust do góry, choć może tylko mi się wydawało. Zaraz schował twarz we włosach i zaczął bawić się zużytą zapałką o czarnym, kruchym łebku. Nerwowo zacisnęłam dłonie na pole swetra i rzuciłam badawcze spojrzenie roześmianej Freddie, która rozmawiała swobodnie z Billem. Ozzy ostatecznie wrócił do konstruowania katapulty, a Geezer znów zaczął poczynania kumpla komentować.
- Jesteś przestraszona, czy tylko mi się zdaje? – oderwał mnie od obserwacji otoczenia Tony.
- Ja po prostu… Wiesz, nie przywykłam – odpowiedziałam wymijająco i rzuciłam mu krótkie spojrzenie.
- Czyli jakby nowa, rozumiem. Witam w gorszym Aston – skrzywił się lekko.
- Gorszym? Harówa na hali produkcyjnej jest w czymś lepsza? – zapytałam z lekka ironicznie.
- Zależy jak na to popatrzeć. Mamy wolną wolę, a jednak siedzimy tutaj, a raczej gorszego byśmy nie wybierali, więc… Tym bardziej, że ja na przykład nigdy więcej nie zamierzam choćby stanąć na progu fabryki. Nabawiłem się przez to depresji. – Palce jego prawej dłoni znalazły się nagle tuż przede mną na blacie. – Widzisz? – zapytał wskazując plastikowe nakładki na dwóch spośród palców. – Nie mogłem grać na gitarze. A nie wiem czy wiesz, ten instrument to całe moje życie. I nim, na życie właśnie, zamierzam zarobić. Jesteśmy zespołem, Audrey. I masz rację, to jest lepsze od każdej hali produkcyjnej.
Słuchałam go spięta i zaciekawiona, miał niesamowity spokój w głosie, i mimo że wydawało mi się z początku, iż jest małomówny, okazał się w specyficzny sposób towarzyski. Zniknęło wrażenie jego snobistycznego nastawienia, jakiego nabrałam względem jego po pierwszym spojrzeniu.
- Jak to jest być w zespole, Tony?
- Teraz to trochę klepanie biedy, ale też świetna zabawa. – Pochylił się nade mną. – Ale ja tam czuję, że coś z tego będzie.
Muzycy, artyści. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Przecież biły od nich intrygi i tajemnice, promieniowali majestatycznie chęcią tworzenia i zmierzaniem ku chwale. Patrząc na nich wcale nie tak trudno mogłam wyobrazić sobie całą czwórkę na kulisach jakiegoś światowego festiwalu. A potem nagle wpadłam w nieuzasadnioną panikę.
Byli artystami, wolnymi duszami, twórcami, a ja kim, czym? Każdej chwili w barze towarzyszyła mi myśl, że mama czeka, że tata się martwi. Przecież nie można uciec nagle i bez ostrzeżenia, nie można odciąć się bezpowrotnie i w jednej chwili od wszystkiego co… co się kocha i co się ma, miało od zawsze. Nie pasowałam tu, choć łudziłam się, że dam radę, że pierwszy raz w życiu upiję się do nieprzytomności, a rano będę przesiąknięta zapachem fajek i piwa, z uśmiechem na ustach i beztroską myślą. Zawsze ciężko przychodziły mi zmiany. Czym kierowałam się wierząc w to, co niemożliwe?
- Ej, Audrey, wszystko w porządku? – Tony zmarszczył brwi, a swoim pytaniem przykuł również uwagę Freddie, która natychmiast przerwała pogawędkę z Billem, i odwróciła się w moją stronę, gwałtownie zarzucając włosami.
Rozdygotana wstałam od stołu.
- Po prostu was wszystkich przepraszam, to był… błąd…? Ludzie… Ludzie się nie zmieniają. Przepraszam.
I wyszłam, chwiejnie i cisnącymi się do oczu łzami porażki. Czemu ucieczka w stronę wolności odebrałaby mi całe ciepłe wspomnienia dzieciństwa? Czemu nie mogło być prościej? Zaśmiałam się w myślach, skierowałam się w stronę domu wciskając dłonie w kieszenie swetra. Łudziłam się. Bezsensowny wewnętrzny zew, nagły zryw do czegoś, czego nie potrafiłam osiągnąć, w głębi duszy nawet nie chciałam. Co mi po wolności. Lepiej założyć tę cholerną rodzinę, i żegnać męża codziennie buziakiem w policzek, a witać przybrudzonego smołą i cuchnącego smarami. Lepiej mieć trójkę dzieci i umrzeć w wieku sześćdziesięciu lat po pracowniczo przeżytym czasie bez cienia namysłu o ambicjach. Tak mi chyba było pisane w gwiazdach. Żegnaj, Frederico hipisko. Żegnaj, nagły zrywie do upragnionego, acz nieosiągalnego wyzwolenia.
♦♦♦
- Tato, mamo? – pchnęłam drzwi, które wydały mi się nieprzyzwoicie ciężkie.
Gorzki głos w moich myślach podpowiedział, że ciężar zawdzięczają mojemu, na ironię, nieznośnemu poczuciu winy. Zostawiłam ich tak samych bez ostrzeżenia. Na jeden wieczór, na aż tyle. Przecież byłam Audrey, grzeczną, z pospolicie uroczą urodą. Nigdy pomalowanych oczu, zawsze włosy spięte w posłuszną fryzurę. Dziecko, na którym można polegać, można bez obaw wręczyć klucz do ręki,  można po prostu w niewymuszony sposób zaufać.
Zawiodłam, zawiodłam.
- Mamo? – powtórzyłam. – Tato?
Nagle usłyszałam brzęk, gwałtowne szurnięcie krzesła o posadzkę. Kilka sekund później, które były dla mnie tylko rozmazanym obrazem, poczułam zamykające się wokół mojego ciała ramiona, ciepły, domowy zapach kapusty i boczku. Rozedrgany dotyk zmęczonych obowiązkami palców na policzkach, twarde usta na czole. Wyłapałam cichy szept, własne imię, coś o strachu, coś o niepokoju, burmistrzu, tacie, sklepie, drzwiach, kluczach… Bardzo starałam się zrozumieć, ale słowa zlewały się w całość, a ja stałam sztywno mimo największych chęci uczynienia odwzajemniającego, czułego gestu. Teraz, teraz o tym mówi, kiedy wydarzyło się za dużo niepożądanych przez nikogo rzeczy. A martwiła się wczoraj? Kiedy bez słowa oddałam jej pęk kluczy, markotnie pokręciłam głową na miskę przechłodzonej zupy, weszłam do pokoju, osunęłam się po ścianie i zanurzyłam twarz w dłoniach? Spojrzała tylko po mnie, może troska była, lecz ledwo przemknęła przez jej zmęczone oczy. Miałam wrażenie, że irytował ją mój sposób życia i ten sam scenariusz niemal każdego, szarego i deszczowego dnia. Być może bała się do mnie o tym mówić, bo nie chciała by zmieniło się to w obarczanie mnie winą.
- Ale czemu ty to robisz? – zapytałam w końcu zduszona dziwną emocją i jej swetrem, w który siłą rzeczy wtuloną miałam twarz.
- Bo tak się bałam, tak martwiłam… - pociągnęła nosem. – Jesteś moim dzieckiem Audrey.
- Musiałam zniknąć, by stać się twoim dzieckiem? – brnęłam dalej, pragnąc wcale tego nie mówić, pozbyć się tego hardego tonu, jakim cedziłam kolejne słowa.
Mama odsunęła mnie od siebie na długość ramion, w jej zeszklonych oczach doszukałam się strachu i braku zrozumienia. Uśmiechnęłam się gorzko.
- Audrey, o czym ty…
- Mamo, spójrz. Dzień w dzień obserwujesz jak męczy mnie każda chwila spędzona w tym mieście. Nie potrafiłabyś wskazać ostatniego dnia, kiedy w domu zjawiłam się z uśmiechem, kiedy rozmawiałam z tobą i tatą jak z ludźmi, a nie nudnymi współlokatorami. Nie wiem co wami kieruje, tobą, ale jakby cię to nie interesuje. Byłoby w porządku, naprawdę bym się nie czepiała, gdyby tylko nie było tej… - zająknęłam się.
- Tej…? – Mama zamrugała.
- Hipiski. Ciągle o nią pytacie. Może się nad sobą użalam, ale zapomnieliście kto jest waszym dzieckiem, mamo. Ja noszę nazwisko Hoover. I to ja potrzebuje waszej pomocy. Ciepła. Nie twierdzę, że bardziej od Freddie, ale potrzebuję, do cholery. – Przemowę kończyłam z trudem powstrzymując spływanie łez w dół twarzy, ledwo udało mi się utrzymać słone krople w oczach. Z końcem jednak puściłam, rozkleiłam się.
- Audrey… Myślałaś, że… Że cię nie kochamy? Dlatego uciekłaś? Czemu nie powiedziałaś wcześniej? – wyszeptała mama po dłuższej chwili.
- Wiem, że mnie kochacie, a ja kocham was. Nie dlatego. Nic nie mówiłam, bo ty wy powinniście to dostrzec. Jestem zła na waszą ślepotę lub ignorancję. To w pewien sposób rani, wiesz? – załkałam.
Jasnowłosa kobieta wpatrywała się we mnie przez długi czas, śledziła wzorkiem moje łzy, powykręcane wiatrem kosmyki włosów. Szkliły jej się oczy, lecz powstrzymała płacz.
- Czego byś chciała, dziecko? Czemu uciekłaś? – zapytała.
- Uciekłam, bo chciałam, wiesz, poczuć się niezależna i silna. Ale nie jestem niezależna i silna. Jestem zasiedziałą kwoką, stałam się taka na własna życzenie, i taka pozostanę. Poszukam sobie męża. Najlepiej zacznę od jutra. – Uśmiechnęłam się krzywo. -  I już niczego bym nie chciała, nic co by mnie ciekawiło… niczego takiego nie mogę mieć. To moja wina. Po prostu wiedz, że cię kocham mamo, tatę też. A tu są klucze do sklepu. Idę się położyć.
I delikatnie stąpając na placach skierowałam się w stronę swoich drzwi.
♦♦♦
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Nie oderwałam wzroku od czytanej, rozłożonej na blacie gazety. Wiedziałam, kim był gość. Słyszałam ciche mlaskanie bosych stóp o kamienną podłogę sklepu. Po chwili dźwięk urwał się, a ja wreszcie z rezygnacją poczułam, że nadszedł ciężki moment, kiedy to muszę spojrzeć jej w twarz.
Uniosłam głowę, wbiłam we Frederikę blade spojrzenie. Pierwszy raz od tak dawna jej przyjście nie wywołało we mnie cichej wściekłości, teraz czułam tylko dziwny rodzaj wstydu.
- Przyszłam po rzeczy – przerwała ciszę.
Ruchem głowy, niezdolna do mówienia, wskazałam jej kąt pomieszczenia, choć doskonale wiedziałam, że nie muszę tego robić. Spuściła ze mnie wzrok, jakby zawiedziona, trochę skrzywiona. Na co liczyła? Że wyspowiadam się od góry do dołu, że powiem dlaczego uciekłam? My wciąż się nie znałyśmy, paradoksalnie nie wiedziałyśmy o sobie nic. To był błąd, za długo oswajałam się z jej obecnością przez cały ten okres czasu, kiedy przychodziła. Za długo nie znałam jej imienia. Zbyt wiele wyobraziłam sobie o jej osobie, ubzdurałam sobie kim ona jest. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co.
Wiem.
Potrzebny mi był Kozioł Ofiarny, winna. Potrzebowałam zrzucić wszystko na jej chude, odziane w sweter barki, by nosiła cały ciężar, którym ją obarczyłam. Widziałam go cały czas, kiedy tu przychodziła, dlatego nie chciałam jej poznać. Bo kiedy to się stało, ciężar wrócił na mnie, tam skąd pochodził, i tam gdzie powinien być. Była w moich oczach już tylko zakręconą dziewczyną, a nie rujnującą mi życie bezdomną.
Jaka byłam naiwna, oh! Jak mogłam…
- Znikniesz? – spytałam.
- Zniknę – odpowiedziała.
- Przepraszam, Freddie. Nie tak miało być. Zaburzyłaś mi wizję, i kruche fundamenty mojego życia. To nie twoja wina. Przepraszam.
- Nie ma za co… - zawahała się, jakby chciała powiedzieć coś więcej. W końcu jednak uśmiechnęła się blado, mocniej przyciskając do piersi podniesiony z ziemi koc. – Papa, Audrey. Powodzenia.
♦♦♦



Przepraszam.
ZA WSZYSTKO.

Hugs, Rocky.

9 komentarzy:

  1. Brak komentarz? Chyba ich tylko nie opublikowaś. Niemożliwe, żeby nikt nie skomentował tego arcydzieła!
    Tony jest cudowny! Dokładnie tak go sobie wyobrażam, że właśnie taki jest naprawdę. Znaczy z tą dumą to tak średnio, ale sprawianie wrażenia małomównego to dokładnie to!
    Żal mi Audrey. Pobierze się z Tony'm, prawda? Freddie przeprowaca się do mieszkanka BS? Nie boi sie mieszkać z takimi wariatami? ;-)
    Dodam Cię do obserwowanych, jak dostanę w swoje szpony laptopa!! I wreszcie czytam Twoje opowiadanie od początku!
    Pozdrawiam,
    Roxy! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roxy, cóż za miła niespodzianka! ❤ Ale mi poprawiłaś humor, naprawdę :) Dziękuję Ci ślicznie za wszystkie komentarze, jestem pod wrażeniem, że chciało Ci się czytać :D A tutaj komentarzy brak, bo blog był zawieszony właściwie od dodania powyższego rozdziału, do ostatniego poniedziałku, haha :D dziękuję raz jeszcze! ❤

      Usuń
    2. Komu by się nie chciało przeczytać?! To jest naprawdę świetne!

      Usuń
    3. Ojej, dziękuję :) mam nadzieję, że ktoś jeszcze zajrzy...

      Usuń
  2. Kurcze... Nie wiem co napisać. Szukam jakiegoś innego słowa niż 'genialne' i 'fantastyczne', bo tych określeń użyłam w poprzednich komentarzach, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Zatkało mnie koleżanko, o!
    I jestem trochę zasmucona tym, co przeżywa Audrey. Kompletnie nie wiem co planujesz zrobić z jej życiem, ale... koniecznie coś zrób! Nie może zostać kolejnym szarym człowieczkiem. Niech ucieka jeszcze raz! Niech zrobi cokolwiek ._.
    Tak czy inaczej jeszcze bardziej zasmuca mnie fakt, że ostatni rozdział pojawił się tu w maju. Ale wspomniałaś coś, tam wyżej, że blog był zawieszony, tak?
    To znaczy, że niedługo się tu coś pojawi? Błagam powiedz, że tak ;-;
    Uzależniłam się od tego dzieła, kochana. I czekam z niecierpliwością na nowy rozdział!
    Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z początku moich planów odnośnie blogowania wynikało, że Sabbra Cadabra nie zostanie kontynuowane. I tak miało być właściwie do... Przedwczoraj? Oh, zaczęłam pisać coś nowego, zupełnie, ale cóż, jakoś ciągle wracałam myślami do Freddie, Audrey i kochanych chłopców z Black Sabbath. I zaczęłam pisać dalej, ha! Naskrobałam gdzieś z jedną trzecią czwartego rozdziału i raczej na pewno wrócę do tej historii :D tyle że rozdziału można się spodziewać dopiero w roku szkolnym...
      Dziękuję Ci kochana Rocket, za tyle miłych słów, bardzo mi tym wszytskim poprawiłaś humor <3

      Usuń
  3. Tak, wiem, że obiecałam skomentować wcześniej, ale miałam na głowie opiekę nad dwójką pełnych życia dzieciaczków i kilka innych przeszkód po drodze... nieważne. W każdym razie, przepraszam ;)
    To jest ten moment, kiedy niby wszystko się kończy, Freddie odchodzi, a Audrey pozostaje posłuszną córką. Ale ja czuję, że jeszcze wiele przed nimi, bo... bo to by było nierealne, po prostu. Jest początek opowiadania, i chociaż porzuciłaś je na parę miesięcy, to całym sercem wierzę, że ponownie pokażesz nam, na co Cię stać. i jestem przekonana, że drogi dziewczyn się jeszcze zejdą. Ciekawi mnie też kim staną się dla nich chłopcy z Black Sabbath.
    Czekam więc na następny rozdział, ten musiałam przeczytać drugi raz, żeby sobie przypomnieć istotne wydarzenia, ale była to dla mnie czysta przyjemność. Życzę dużo weny!
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, dziękuję za fatygę na mojego bloga, haha, a nowy rozdział w ciągu dwóch tygodni, myślę, powinien się pojawić :)
      Pozdrawiam Cię, Kate! ❤

      Usuń
    2. Oh, dziękuję za fatygę na mojego bloga, haha, a nowy rozdział w ciągu dwóch tygodni, myślę, powinien się pojawić :)
      Pozdrawiam Cię, Kate! ❤

      Usuń