piątek, 8 maja 2015

Rozdział drugi: into the void

find another world where freedom waits

Z dedykacją dla deMars, przez ostatnie objawy wymyślnych buntów




Audrey
Hipiska działała mi na nerwy.  Zniknęła ostatnimi czasy, lecz ciągle, przechadzając się po magazynie albo nawet snując się po domu, trafiałam na jej ślady. Na znaki. Stałam za ladą sklepu w zastępstwie ojca, który musiał pojechać rozmówić się z dostawcą. Między regałem a drzwiami na zaplecze leżał wełniany koc w kratę, z frędzlami. Obok o ścianę oparta była para brudnych kowbojek. Domyślałam się, że kiedyś były jasnobrązowe. Odwróciłam od nich wzrok. Przy kolacji z rodzicami nigdy nie padły słowa ‘Audrey, jak się miewasz?’, zawsze jest ‘Widziałaś dziś tę dziewczynę, hipiskę? Ostatnio rzadko przychodzi.’ Wpajali mi od najmłodszych lat, że trzeba pomagać. Że żyjemy w czasach, kiedy niektóre rodziny jeszcze nie do końca pozbierały się po wojnie. Że naszym zadaniem jest wspierać tych, którzy nie potrafią sobie poradzić… Rozumiałam to. Co więcej – podzielałam ich zdanie. Lecz w goszczeniu hipiski dostrzegałam już znaczącą przesadę. Zdarzało mi się czekać do późna przy ladzie, by ją wpuścić, na polecenie rodziców oczywiście. Rano przynosiłam jej kawałek chleba. Nigdy nie była niemiła, dziękowała z uśmiechem i szczerze, ale miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, żeby zniknęła. Żeby jej nie było, bo zanim się pojawiła nie miałam nic oprócz rodziców, a teraz zabrała mi nawet ich.
Byłam typem markotnego samotnika. Raz na jakiś czas zdarzało mi się leżeć kilka godzin w łóżku i tłumacząc się niedyspozycją rozmyślałam nad sobą, użalałam się właściwie. Byłam rozgoryczona własnym nudnym życiem. Było leniwe. Stało w miejscu. A ja, siłą rzeczy, razem z nim. Szkołę skończyłam już dawno, od tamtej pory nie powiedziałam sobie już nigdy ‘Brawo Audrey, zrobiłaś to!’ Stałam się pusta, z garstką znajomych, bez pracy i jakiejkolwiek motywacji. Nie miałam pasji. Zrzucałam winę na rodziców, hipiskę i Aston. Kiedy winna byłam ja. Winna swojego życia.
Nie znałam nawet jej imienia. Przychodziła czasem uśmiechnięta, czasem zła, że złapała ją ulewa. Zawsze miała kwiat – albo we włosach, albo w kieszonce swetra, gdzie trzymała też kilka papierosów. Kowbojki zakładała w ostateczności. I zawsze miała na sobie te same dzwonowate dżinsy przetarte do białości na kolanach i pośladkach, postrzępione na nogawkach. Hipiska.
A jednak wydawało mi się, że czegoś jej też brakuje. Nie chodziło tu o dach nad głową. Hipiska potrzebuje wolności, kolorów i muzyki. Hipiska potrzebuje przestrzeni, śmiechu, potrzebuje… wyrwać się z Aston. Ja też potrzebowałam.
Westchnęłam i oparłam się o ladę bezsilnie kierując spojrzenie na regały, na dziwne metalowe elementy, na brzydką lampę na suficie. Ledwo widziałam ulicę za witryną, szyba była ubrudzona kurzem i deszczem. Wiedziałam jednak, że za oknem była nudna szara ulica, a dalej następna, i jeszcze jedna… A potem zaczynały się ulice tak samo ciemne, jak i kolorowe. Ta gorsza dzielnica Aston, gdzie były puby, gdzie zdarzały się gwałty i kradzieże. Gdzie bez ustanku grała muzyka. Rodzice zawsze kazali mi unikać niebezpiecznej dzielnicy jak ognia. Byłam posłuszna, jednak czemu tak właściwie miałabym być teraz? Czemu miałabym ich słuchać, kiedy bardziej obchodzi ich los bezdomnej dziewczyny z kwiatem we włosach zamiast rozterki własnej córki?
Zerknęłam na zegar, który jak zwykle za wolno odmierzał mi czas. Szesnasta piętnaście, za niecałą godzinę miałam zamknąć sklep, pójść do domu oddalonego o dwa numery, brzydkiego małego szeregowca, zamknąć się w pokoju i popatrzeć na tę samą ulicę przez tak samo brudne okno. Nie miałam pasji. Nie mogłam robić nic poza myśleniem.
Zerwałam się nagle, sama nieświadoma swoich ruchów, podeszłam do koca i butów hipiski. Wzięłam płachtę materiału w dłonie, uniosłam ją czując jak długo użytkowana wełna gryzie i drapie moje dłonie. Zarzuciłam koc na plecy jak wielki, ciężki i kolorowy płaszcz. Nie wiedziałam co robiłam, nie wiedziałam czemu. Zakręciłam się w koło…
Płaszcz upadł na ziemię, a ja złapałam klucz od sklepu. Skierowałam się do wyjścia i porządnie zlustrowałam wzorkiem ulicę, by upewnić się, że żaden klient, lub co gorsza znajomy, nie nadchodzi akurat. Pusto. Wyrwałam się błyskawicznie, cała operacja wyskoczenia zza drzwi, zamknięcia ich i szybkiego odtruchtania zajęła mi nie więcej niż pół minuty. Objęłam najkrótszą trasę. Nie było mi zimno, zapinany na guziki sweter w kolorze kawy z mlekiem okazał się niezawodny. Klucz wcisnęłam do kieszeni spodni, i czując jak wiatr zawiewa mi na twarz jasne kosmyki włosów, ruszyłam przed siebie.
♦♦♦
Najpierw pojawiła się muzyka. Dudniące, dobiegające z ciemnych, niekiedy podziemnych pubów basowe dźwięki. Śpiew, skrzek. Rytmiczne bębny, zawodząca gitara, czasem jakaś orientalna wstawka, czasem harmonijka, saksofon, trąbka… Wciągnęłam powietrze, jakby chcąc wypełnić się tą atmosferą i dźwiękiem. I zapachem. Czułam papierosy, zbutwiałe odpadki z ponurych garkuchni, alkohol i spaliny. W końcu kroczyłam ulicą, która sama w sobie była sercem zamieszania, tu toczyło się życie, tu…
Potknęłam się w zupełnym roztargnieniu, i zatoczyłam na ścianę budynku. Obok stała grupka młodych ludzi. Skrzywiłam się, kiedy gwałtownie uderzyłam ramieniem w ścianę, natychmiast złapałam obite miejsce i potarłam, jakby od tego miało przestać mnie boleć.
- Panna Hoover? – usłyszałam.
W pierwszej chwili uznałam to za przesłyszenie, to był bowiem głos hipiski. Pomyślałam, że wariuję, że za dużo o niej myślę, że obwiniam ją nawet za to, że potknęłam się o głupi krawężnik. A potem spojrzałam na kilkoro chłopaków, którzy stali przede mną. Kilkoro młodych chłopaków i jedna…
- Hipiska? – zmrużyłam oczy nie wierząc.
Dziewczyna przechyliła głowę, a ja zyskałam pewność, kiedy ujrzałam podwiędniętą różę w jej jasnych falowanych włosach. Kiedy ujrzałam, że jest bosa.
- Hipiska? – powtórzyła, a jej twarz rozjaśnił uroczy uśmiech, parsknęła śmiechem. – Hipiska! Jestem hipiską, słyszałeś Ozzy?
Zza jej pleców wyrósł również pozbawiony butów młodzieniec jako jedyny bez wąsów pośród reszty męskiego towarzystwa.
- Ja tam nie lubię hipisów. Ale ciebie lubię, Freddie – stwierdził.
Freddie, ma na imię Freddie. Również przechyliłam głowę, patrzyłam na nią starając poczuć wewnątrz ten sam gniew, który czułam zaledwie godzinę temu. Nie czułam. Widziałam ją tu, z roztarganymi od wiatru skołtunionymi włosami, z papierosem w kąciku ust, z poszarpanym swetrem na jej smukłej, zgrabnej sylwetce, wyprostowanej, a nie zwiniętej jak żebrak na kocu obok lady w sklepie rodziców. Była niezależna, i czułam to. Gniew uleciał wraz z wspomnieniem jej butów i dziękczynnego spojrzenia w zamian za kromkę chleba.
- Co tu robisz, panno Hoover? – spytała w końcu.
- To wy się znacie? – zdziwił się ten nazwany Ozzy’m.
- Znamy. Freddie. Freddie… - powtórzyłam dwukrotnie jej imię pozwalając, bym mogła je usłyszeć. Pasowało do niej. – Freddie, kim jesteś?
- To znacie się, i nie wiecie kim… Gubię się, drogie panie, idę po piwo. – Ozzy machnął ręką.
I odszedł, zostałyśmy same, pozostali chłopcy przypatrywali się nam z pewnej odległości.
- Powiedziałaś, kim jestem, panno Hoover. Hipiską. Wiesz kim jestem. Żebraczką, bezdomną. Skąd to pytanie? I skąd ty tutaj, jeśli mogę zapytać? – odparła śpiewnym tonem.
- Wybij sobie pannę Hoover przede wszystkim. Jestem Audrey.
Nie wyciągnęłam ręki, czułam, że dla niej zasady chociażby zawierania znajomości są zupełnie odmienne. Zaśmiała się głośno.
- Audrey, jak ładnie! Ja Freddie, jak wiesz. Frederica.
I patrzyła na mnie dalej bez słowa, Frederica hipiska o blasku w oczach, o kwiecie za uchem, o bosych stopach i wolności… wolności w ruchach, w pozie, w nieładzie na głowie. Poczułam nie gniew, lecz podziw. Nie czułam tego co więcej po raz pierwszy – to po prostu długo ukrywane musiało w końcu wybuchnąć. Że pragnęłam być jak ona w pewnym tego sensie, uciec od życia którego nie chciałam, a znaleźć się tam gdzie powinnam i gdzie czułam się wolna, szczęśliwa. Jak Frederica hipiska.
- Jak ty to robisz? – zapytałam. Prosto z mostu, musiałam wiedzieć. Byłam pewna, ze zrozumie co mam na myśli.
- Pieprzę przeszłość, Audrey. Pieprzę też przyszłość. Ale wiesz, nie polecam. Jak nie musisz, to lepiej… lepiej żebyś żyła jak w Biblii pisali – zaśmiała się. – To nie jest tak jak myślisz, ja uciekam.
- Przed czym uciekasz, Freddie? – musiałam wiedzieć.
- Przed sztywnością, nienawidzę jej. Wiesz, moja mama zawsze wyglądała tak samo. Tak samo… dobrze. Mój ojciec zawsze palił fajkę, chyba, że akurat mnie bił. Mój brat zawsze miał zalizane włosy i buty wyczyszczone na połysk, że można się było przeglądać, a ja tylko chciałam tańczyć i śpiewać. Nie prosiłam o wiele, Audrey, a nic nie dostałam. Dlatego musiałam uciekać. Ty nie musisz.
- Skąd wiesz?
-  Rodzice cię kochają.
- I co z tego? Wiem, że dla ciebie to wiele. Ale kiedy ja mam tą miłość, nie mam wolności, a ty na odwrót. Każdy musi uciekać, chyba – powiedziałam uważnie cedząc słowa. Nie wiedziałam czemu mówię to jej, hipisce, nie znałyśmy się, ledwo poznałam jej imię, a już… Ja naprawdę chciałam być jak ona. O nie…?
- Ile masz lat, Audrey?
- Dwadzieścia.
- To tak jak ja. Chcesz wolności? Masz ją. Możesz robić co chcesz, Audrey. Możesz wyjechać, możesz znaleźć męża i założyć dom, możesz znaleźć pracę i zmienić swoje życie – mówiła jakby to było oczywiste. Cóż, może dla niej takie było. Nie wiedziała o czym mówi, w gruncie rzeczy.
- A czemu ty nie możesz, co? – zmrużyłam oczy.
I zamilkła, dostrzegłam jej pusty punkt, to miejsce, które zauważone sprawia, ze człowiek czuje się jak małe dziecko. Czemu nie mogła. Nie wiedziała, i dobrze to wyczułam. Miała to zagubienie w tych swoich roześmianych oczach, które co chwile przesłaniały blond pukle.
- Bo jestem inna – burknęła odwracając spojrzenie.
- Inna? – W moim głosie czuć było niemal kpinę. – Każdy może tak powiedzieć. Też jestem inna, i co teraz, hm? Ty żerujesz. Mogłabyś znaleźć pracę, a tymczasem żebrzesz, zabierasz uwagę moich rodziców, oni chcą ciebie a nie mnie. Wytłumacz mi to, albo zniknij – zażądałam.
Nie odpowiedziała.
- Za kogo się uważasz, co? Za kogo? Za królową lasów, za wiedźmę, wróżkę, tańczącą w deszczu wśród traw? Za śmiejącą z kwiatami we włosach, za rzeczną nimfę w długich spódnicach? Jesteś człowiekiem –syknęłam. Nie chciałam tego mówić, a jednak wciąż parłam na przód. – Nie jesteś lepsza od nikogo, Frederico. Masz tyle samo rąk i nóg, jedno serce, parę oczu. Jak ja, jak ten Ozzy, jak moi i twoi rodzice.  Ja też uciekam. Nie myśl, że nie.
I również zamilkłam, w końcu, obserwując jak Freddie jakby próbuje doszukać się pomocy wgapiwszy się w tarczę zachodzącego słońca i pomalowane na różowo chmury. Zagryzła lekko usta, wcześniej wyjmując papierosa, i teraz bawiąc się nim w dłoni. Wiatr szarpał jej skórzaną kurtką i swetrem. Bose stopy zdawały się drżeć, tak samo jak wargi.
- A kim ty jesteś, Audrey? – zadała w końcu pytanie, po tak długim oczekiwaniu. Trafiła, w… sedno?
- Jestem pusta – odparłam niemal od razu i poczułam, jak do oczu płyną mi łzy – i naprawdę chcę uciec.
- Czemu ze mną rozmawiasz, czemu tu przyszłaś? – Teraz ona zadawała pytania.
- Chciałam… Chciałam znaleźć się gdzieś… oderwać. Od tych smarów i trybików, zatęchłych silników. Od widoku twoich butów. Byłam zła, że… że ty biegasz po tych ulicach boso, a ja tkwię i… też chciałam. Byłam zła. Nie sądziłam, że na ciebie wpadnę, nie wiem czy chciałam, ale… Cieszę się, że rozmawiamy. Wiem już kim jesteś – odpowiedziałam śmiało.
- Uciekniemy razem. – To nie było pytanie.
- Uciekniemy. Nie będzie pustki, będzie miłość.
- I wolność. Za miłość i wolność! – krzyknęła i podała mi papierosa uprzednio wyjmując go z kieszeni swetra.
- Za miłość i wolność – odparłam cicho i westchnęłam. Nie wiedziałam, co właśnie zrobiłam, nie wiedziałam po co. Przypuszczałam, że będę żałowała, ale miałam to w dupie. Pierwszy raz tak bardzo czułam obojętność na konsekwencje, na to co może się stać, na to co powiedzą inni. Chciałam  żyć chwilą, tak jak chwilowym przebłyskiem w moim życiu stała się rozmowa z Fredericą hipiską. Nie zamierzałam, i nie do końca mogłam powiedzieć, że racjonalnie chciałam, by wyszło jak się stało. Szybka zmiana, czy nie za szybka? Czy nie wybrałam najbardziej krętej i błotnistej, śliskiej ścieżki?
A czy takie ścieżki nie przynoszą najwięcej adrenaliny? A czy takie życie nie może okazać się tym, czego szukałam? Życie hipiski? Nie, nie. Życie jak hipiska, jak Freddie. Ale nie byłam nią, żeby mieć kwiat we włosach i muzykę w sercu. Chciałam mieć tylko wolność, której prawdziwie nigdy nie miałam, i mieć nie mogłabym, gdybym… Gdybym nie zdecydowała się dziś uciekać. Uciekać z pustki i niewoli. Oto nadchodzę, ja, Audrey, i kroczę w kierunku słońca. Nie boso, nie w przetartych dzwonach, lecz wolna. Nadchodzę.
 ♦♦♦

Oh, brakuje mi Was tu trochę, ale i tak dziękuję po stokroć.
I wciąż cicho liczę na więcej, ha!

Hugs, Rocky. 


15 komentarzy:

  1. Jestem i tutaj, Kochana! Od razu Ci mówię, że ten rozdział jest geniuszem w czystej postaci, podziałał na mnie tak inspirująco... Ale to za chwilę, o.
    Jest i Audrey, którą na początku miałam ochotę zasztyletować, a którą potem zaczęłam uwielbia na równi z Freddie, może nawet bardziej(?). Obawiałam się trochę poznania jej osoby. Myślałam, że będzie Ona jakoś lepiej zaznajomiona z Hipiską, jak to nazywa Frederikę (ha, sprawdziłam!), a jednak obie wiedziały o sobie tyle co nic. To znaczy: jedna wiedziała o drugiej, że bezdomna, brudna i wolna; druga o pierwszej, że ma na nazwisko Hoover i jest córką jej sprzymierzeńców. No, nie jest to zbyt dużo. Jednakże zgadywałam również, że młoda Hoover będzie przemądrzałą, unoszącą się nad Freddie, niemiłą dziewczyną, ale tutaj, na szczęście nie zgadłam. Obstawiałam też przy niechęci do Frederiki i przy tym zostałam. Na początku tak było i nieco zdenerwowała mnie jej postawa, natomiast potem zaczęłam popierać znudzoną dwudziestolatkę. Zaczęłam jej współczuć, mimo że wszystko było jej winą - jak sama przyznała i jak oznajmiła jej Freddie. No bo żal mi ludzi, którzy nie mają pasji, nie posiadają motywacji ani nic z podobnych rzeczy; co tylko siedzą i myślą, bo nic innego nie mają do roboty. Chwilami mam podobnie i już wtedy czuję się okropnie; nie chcę myśleć, co czuje osoba, czująca się tak cały czas... To smutne, że właśnie tak się czuła, zaczynając dopiero przygodę życiową; a już niezadowolenie z siebie musiało być zabójcze, tak myślę. Ale w sumie polubiłam ją trochę za tę melancholię i zburzenie zawarte w niej. Chociaż nie. Nie tyle co ta szarość spodobało mi się zakończenie tego beznadziejnego, błędnego koła; wyrwanie się z pętli i ruszenie czegokolwiek w życiu. Frederica zmotywowała ją do rozbudzenia i zrobienia czegoś w kierunku dobrego samopoczucia może.
    Zachwyciłam się fragmentem, w którym Audrey opuszcza tę norę, jej osobiste więzienie w pewnym osobliwym sensie. Czekałam na to całą opowieść o jej bezbarwnym, marnowanym życiu. I szczęściem jest, że się doczekałam - inaczej rozwaliłabym cały mój dobry humor. Tak. Rany julek, ja tak bardzo trzymałam za nią kciuki, żeby nikt jej nie zobaczył, żeby rodzice jednak tam nie szli i... UDAŁO SIĘ! Już po drugim rozdziale jestem uśmiechnięta, więc na pewno to opowiadanie przyniesie wiele uczuć, mam nadzieję.
    A potem już całkiem inna rzeczywistość, całkiem inne otoczenie. Ja widziałam oczami wyobraźni te Astonowe ciemnice i zakochałam się w nich doszczętnie. A jeszcze bardziej zaabsorbowała mnie taka ciekawska, wyzwolona już po części postawa Hoover. To wahanie otoczenia - tak, to jest to. I nagle bum. Jest i Hipiska. I tutaj Rocky mogę wyznać Ci absolutną miłość. Za ten dialog! W życiu czytałam kilka rozmów na równi z tą. Jedna z najlepszych na świecie, serio. Jeju, to całe poznawanie siebie nawzajem, pytania i odpowiedzi... Początkowe zakłopotanie i Ozzy, haha. Rocky, rozbiła wszystko. Doszczętnie. Wyznam Ci, że sama chciałabym być kiedyś uczestnikiem podobnej rozmowy. Jest tak głęboka i prawdziwa, boląca chwilami. Pokazuje mądrość Frederiki, która tutaj mnie zdziwiła swoją realnością i spokojem po wybuchu Audrey. A najbardziej cieszy mnie fragment: "Gdybym nie zdecydowała się dziś uciekać. Uciekać z pustki i niewoli. Oto nadchodzę, ja, Audrey, i kroczę w kierunku słońca. Nie boso, nie w przetartych dzwonach, lecz wolna. Nadchodzę". Umarłam. Umarłam, Rocky, i nie wstanę. To jest tak piękne, że... ja nawet nie wiem, co tutaj napisać. Tego nie da się skomentować dobrze, zawsze będzie czegoś brakowało.
    Na tym kończę, Rocky. Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że widać wyraźną różnicę między tym a "Hole...". Tutaj jest lepiej, tak też się czyta. Rozpoczęłaś bardzo pozytywnie i zostanę tu z Tobą, do końca. Piszesz wspaniale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadam po tak długim czasie, i ten komentarz jakoś jeszcze bardziej mnie nastroił w cudowny sposób niż za pierwszym razem, kiedy go czytałam. Oh, Suie, ja Ci tak bardzo dziękuję. Bałam się cholernie, bo to wszystko toczy się tak szybko, przecież to początek, a ja, nie oszukujmy się, lecę po całości. I cieszę się niewiarygodnie, że tak to przyjęłaś, ten dialog w szczególności, którego najbardziej nie byłam pewna. Dziękuję!

      Usuń
  2. Nazywanie Freddie "hipiską" było urocze. ♥ W ogóle cała ona jest urocza i fajna. xD
    Cała rozmowa z Audrey była mistrzowska, nawet nie zauważyłam kiedy skończył się rozdział.
    ;___;
    Jezu, Rocky, znowu będę cie przepraszać, ale czuje sie fatalnie z tym, że zostawiam Ci takie coś pod rozdziałami. ;_; Jestem idealnym przykładem tego co mat fiz robi z ludźmi. xD Nawet nie umiem skleić normalnego zdania ani dłużej wypowiedzieć się na jakiś temat, aż sie boję co będzie jak skończą mi się napisane rozdziały i będę musiała zacząć pisać coś nowego. XD To będzie armagedon.
    W każdym razie jesteś naprawdę boska, uwielbiam czytać wszystko co piszesz i strasznie się cieszę, że piszesz coś nowego. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego idę na humana :____:
      I nie przepraszaj mnie Zuzanno, błagam, bo to ja znów mam u Ciebie zaległości, no :C
      Dziękuję Ci pięknie za miłe słowa <3

      Usuń
  3. Uwaga, nadchodzę XD Tak, to naprawdę ja, zaledwie dzień (jest po pierwszej? ok, to już dwa dni.) po premierze :D Jestem z siebie dumna :')
    Audrey jest trochę jak ja. Sama nie wiedziała, czy gardzi Fredericą, czy ją podziwia. Wiedziała natomiast, że chce się wyrwać z nudnego miasteczka i posmakować wolności. Chce żyć tylko tym, co jest, a nie tym, co było lub będzie. Nie zważa na konsekwencje, po prostu daje się ponieść. I właściwie nie dziwię jej się ani trochę, że zainspirowała ją hipiska. W końcu jest to naprawdę wolna istota. Zawsze miała w życiu pod górkę, ale mimo to daje radę. A wolność jest dla niej ważna. Woli robić to, co kocha niż jak każdy nudny i szary człowiek iść do pracy i zarabiać na życie, nic z niego nie mając. Właściwie utożsamiam się zarówno z Audrey jak i z Freddie. To cudowne postacie. Czuję, że się do nich przywiązuję.
    Rozdział, jak każdy, jest wspaniały. Tak trzymaj kochana ;*
    Weny.
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Audrey i Freddie samą mnie ujmują, haha, także tego. Dziękuję, kochana Kate! ♥ I weny również :)

      Usuń
  4. Z dość sporym poślizgiem, ale jestem. Och i od razu pragnę Cię uprzedzić, że następnym razem też będę z sporym poślizgiem, ale będę. Mam nadzieję, że nie będę miała wiele do nadrabiana, ale dobra. Nie będę się teraz nad tym rozwodziła, bo przecież są ważniejsze sprawy, prawda?

    Szczerze, nie lubię komentować początków, bo jakoś nigdy nie wiem co mam takiego napisać. Nie weszłam jeszcze w historię, wszystko wydaje mi się być trudne i skomplikowane, s sama nie znam bohaterów i zawsze mam obawę, że naprawdę długo zajmie mi zapoznanie się z nimi i zrozumienie, jakie relacje panują między tymi wszystkimi ludźmi. I co ja mam tu takiego napisać. Czytałam wcześniejsze komentarze i widzę, że raczej wszyscy podchodzą do tego pozytywnie, a mogę nawet powiedzieć, że bardzo pozytywnie. I w tym momencie jest mi głupio, bo też bym chciała powiedzieć, że super i już nie mogę się oderwać, jednak... chyba nie mogę tak powiedzieć. Och, Rocky mnie jakoś ta historia od początku nie porwała. Czytałam, bo czytałam, ale w sumie nie czuję się przekonana. Sama nie wiem z czego to wynika. Może po prostu jestem już zmęczona bezdomnymi dziewczynami, które mają ciężko w domu, uciekają, żyją na ulicy, a następnie spotykają muzyków i nagle jakoś zostają w ich otoczeniu. Wiesz o co mi chodzi? Mam wrażenie, że chyba już za wiele takich historii przeczytałam. I tak naprawdę nie chodzi tu o zespół, który jest pokazany, tylko o sam fakt fabuły. I mam wrażenie, że w pierwszym rozdziale to się trochę za szybko potoczyło. Raczej ja wiem, że nie chciałaś za bardzo przeciągać i bawić się w pierdolenie o wszystkim i o niczym. Ale po prostu... dla mnie to trochę za szybko. Czasami myślę sobie, że lepiej jest powoli budować fabułę. Stopniowo wprowadzać wszystkie postacie, aby po prostu czytelnik się z tym nie pogubił. Mam wrażenie, że to opowiadanie idzie trochę w stereotypowym kierunku, ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Och, przecież to jesteś Ty, Rocky i naprawdę mogę Ci zaufać. Ja doskonale o tym wiem. Początki po prostu zawsze są trudne. Dla piszących (chociaż z mojego doświadczenia wynika, że nie) i dla czytających. A ja ostatnio jestem bardzo marudna, więc nie bierz sobie tak do serca tych wszystkich moich uwag. Ja naprawdę nie lubię pisać takich komentarzy, ale zawsze staram się być szczera. Kiedyś jak napisałam komentarz w krytycznym tonie pewnej dziewczynie, to ona się załamała i przestała pisać. Dlatego zawsze się boję pisać takie komentarz, ale też nie mam ochoty niczego udawać. Nie po tych wszystkich latach na blogach.

    No dobra, nagadałam się, co mi się nie podobało. To może napiszę co mi się podobało. W sumie nie zagłębiałam się w zakładkę z bohaterami. Może można było wywnioskować z niej pewien fakt, a może jednak nie. Jednak podoba mi się to, że Freddie nie jest przyjaciółką z Audrey. No jeszcze nie jest. Bo wszystko może się zmienić, ale na samym początku to wygląda dość inaczej niż z góry sobie myślałam. I w sumie można powiedzieć, że dziewczyny są pokazane trochę na zasadzie kontrastu, a jednak nie. Bo przecież jakby był między nimi prawdziwy kontrast, Audrey myślałaby całkiem inaczej i nie chciała zmieniać swojego myślenia. Hm, a jednak coś ją zaintrygowało, zafascynowało w Hipisce. Może sama czuje się znudzona swoim życiem, a chyba się czuje. No tak, wspominała o tym w tym rozdziale. A Freddie jak dla niej prowadzi dość fajne życie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, kiedyś też wydawało mi się być to cudowne życie. Chyba chciałam być hipiską, jak miałam jakieś naście lat. Ale jakoś nigdy nie potrafiłam się mentalnie przestawić na taki tor. No jednak ja coś muszę posiadać. Nie muszę mieć wiele, ale jednak coś muszę mieć, a samo życie hipisa wydaje mi się być trochę za bardzo ekstremalne. Właśnie, mam wrażenie, że z taką mentalnością po prostu trzeba się urodzić. Nie można tak z dnia na dzień powiedzieć sobie, że zostanie się hipisem i już się jest, bo nagle ma się poczucie wolności. Mam wrażenie, że takie jednostki po prostu się rodzą. Wiadomo, że każdy ma poczucie wolności. Inni mniejsze, inni większe, ale jednak u hipisów wygląda to jeszcze trochę inaczej. Ale dobra, nie będę się tu rozwodziłam nad tym. Zastanawiam się tylko, że Audrey jest w stanie przyjąć tą mentalność. Czy ona jest taką jednostką, która właśnie tak się urodziła, czy może jednak coś sobie wmawia. Chociaż wydaje mi się, że zabawniej by było jakby właśnie coś sobie wmawiała. Ale wiadomo, że nie to ja jestem tu bogiem.
    Tylko nie rozumiem jednej sprawy. Dziewczyny tak naprawdę mało o sobie wiedziały, a mogę nawet powiedzieć, że nic o sobie nie wiedziały. W sumie to wydało mi się dość dziwne, bo jednak musiały się widywać wcześniej. Czy ma się niechęć do siebie, czy też jej się nie ma, niemożliwością jest niepoznanie się, kiedy przebywa się w tym samym miejscu, wśród tych samych ludzi. W sumie ta rozmowa na koniec między nimi wydała mi się być taka trochę sztuczna, bo miałam wrażenie, że tak naprawdę powinna odbyć się trochę wcześniej. Na samym początku, kiedy dziewczyny w sumie się poznały. Ale dobra, może ja już się zamknę, bo wyjdzie na to, że dalej będę tu marudziła.

    Rocky, co złego to nie ja i możesz mnie zlinczować z ten komentarz.
    Aczkolwiek pozdrawiam Cię gorąco i nigdy się nie podawaj! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zlinczować za co, kochana? :)
      Dostawanie cały czas pozytywnych opinii wpływa na mnie niesamowicie inspirująco, ale ja zawsze cenię sobie też bardzo kiedy ktoś mi coś, że tak to nie ładnie ujmę: wytyka. Oh, Rose, ja się cieszę, że poruszyłaś "problem" z za szybką akcją, bo tak akcja jest za szybka, haha. Znaczy co do samego pierwszego rozdziału nie mam jakiś większych zastrzeżeń, chciałam żeby to się zaczęło od konkretnej sytuacji, z takim, że tak powiem 'bum'. Żeby można było wskazać początek bez błądzenia w przeszłości. Co do powyższej sceny, do dialogu, ja sama nie była przekonana, czułam wręcz, że to jest za mocne na sam początek. Ale napisałam to jednym ciągiem, jak w transie, a na koniec doszłam do wniosku, że będzie co będzie, ha.
      Jednak oczywiście nie będzie schematów, Rose. Wyrosłam z tego, myślę, haha. To był, jak napisałam w dedykacji ostatni objaw wymyślnych buntów, jak to określiła właśnie Alicja, to było chwilowe, żeby pokazać jaka jest Audrey, a jaka nie jest.
      W trzecim sytuacja się ustabilizuje, zaręczam, może coś wtedy jednak zdoła Cię przekonać :)
      Dziękuję Ci bardzo, raz jeszcze! <3

      Usuń
  6. Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale przyznam się, nie miałam siły go komentować, bo powieki mi się po prostu kleiły. Ale już jestem, spokojnie, Jedi zawsze czuwa.
    Mówiąc jednak o rozdziale, Audrey jakoś specjalnie nie przypadła mi do gustu, zdecydowanie wolę Freddie. Ta pierwsza wydaje mi się taka dziwna, taka może lekko egoistka, ale no kurde, nie trawię jej Hania. Zabij ją jakoś, pls ;-; Podsunę ci pomysły, jeśli ich nie masz, służę pomocą. ^^
    Freddie, jak już przed chwilą wspomniałam jest supi, Nawet supi supi supi. Czaisz to Hania? Takie combo supi x3.
    Wybacz, nie wiem co piszę.
    W każdym razie: Freddie może żyć, Audrey niech zginie bolesną śmiercią poćwiartowana przez psychicznego psychopatę (tak bardzo logiczne, tak Marta, pij więcej herbaty - dzisiaj od 12.30 wypiłam już 7), ale no chodzi mi o to, żeby jak ginęła to bolało no...
    Btw Ozzy też jest supi, jak Freddie. I pasują mi do siebie, supi Ozzy i supi Freddie. I będą mieli supi ślub i supi dom, i supi dzieci i supi życie i ogólnie będą tacy supi, że ja pierdole. Tak właśnie to widzę, tak. W takich supi supi supi barwach.
    Supi.
    Weny Haniu i miłej (?) zielonej (przed chwilą napisałam zamiast zielonej, to wesołej, ale ok) szkoły!
    Aha, i szybko rozdział, pls, bo inaczej ziomki z Wilna czuwają, cnie... A wtedy cię nawet miecz świetlny nie uratuje Darthcie Maulu.
    Słowo i poezja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej no, nie chcę jej zabijać, ej :_:
      Supi supi supi dziękuję, haha, i przepraszam, że tak późno odpowiadam, siła wyższa, bleh.
      Ale nie no, serio jej nie zabiję, haha!
      Słowo i poezja! <3

      Usuń
  7. Pff, podziękowałam aż w myślach siłom wyższym, że Twój wyjazd uniemożliwił Ci opublikowanie trzeciego rozdziału, haha. Nie, z jednej strony przeczytałabym sobie ciąg dalszy, ale moje zaległości rozciągnęłyby się jeszcze bardziej, a ja ostatnie wyrabiam, tak paradoksalnie. Chociaż może i nie paradoksalnie, logiczne, że skoro ciepło i ładnie, to miło jest posiedzieć te kilka godzin z kolegami.
    Ale może skupmy się na rozdziale, po to się w końcu dotłukłam na ten sam dół.

    W pierwszej kolejności - dziękuję Ci ślicznie za dedykację. Patrzyłam na nią najpierw chwilę i próbowałam ogarnąć, o co chodzi, ale przypomniałam sobie, o czym pisałam Ci w poprzednim komentarzu gdzieś, haha. Także dziękuję bardzo, Haniu.
    A dalej była już Audrey. Och, ona jest prześliczna, znów będę się rozczulać nad przecudowną twarzyczką Pattie Boyd. Ale naprawdę, jestem tak bardzo w niej zakochana ostatnio. Co ja?... Ach, ale jednak mówmy o Audrey.
    Wiesz, jestem zaskoczona jej charakterem i samym stylem bycia. Skojarzyła mi się z taką cnotką pewnego rodzaju, naburmuszoną księżniczką, zamkniętą w sklepie rodziców. Zazdrosną o jakieś brzydkie kaczątko, którego imienia nawet nie zna... W zasadzie jak to jest, że Freddie tak długo kręciła się po sklepie, warsztacie, czy całym tym kramie, a ani razy do tej pory nie było okazji do poznania się? Czy była, ale panienka Hoover po prostu nie miała jakoś chęci, by poznawać tego roześmianego pasożyta? Ciężko ocenić. Ale naprawdę byłam zdziwiona. Tak samo jak tym, że jej rodzice tak sobie przypodobali Fredericę. Bardziej niż córkę rodzoną, a przynajmniej tak jest w oczach Audrey, chociaż moim zdaniem to nieprawda, to wyolbrzymiony problem młodej Hoover. Która w gruncie rzeczy sama przyznała się do braku jakiejś konkretnej osobowości. Och, po prostu skończyła szkołę i żyła cicho w Aston, nie robiąc nic, poza siedzeniem w rodzinnym biznesie i narzekaniem na Hipiskę, która kradnie jej ostatnie ostatki życia.
    Co ma Audrey w blond głowie...

    Taka dwudziestoletnia zazdrośnica z niej. Niby nie znosi Freddie, niby nią gardzi i najchętniej by już o niej zapomniała, ale jednak wciąż o niej myśli i zastanawia ją jej głowa, również blond. I również nie wiemy, co tam jest, co za ironia. I teraz tak...
    Samo spotkanie dziewczyn mnie akurat nie zaskoczyło. Wiedziałam, że się spotkają albo stanie się coś, że dojdzie do ich konfrontacji, może i dobrze. Najwyższa pora. A zresztą mówią (i ja się z tym zgadzam), że jeśli długo i intensywnie się o kimś myśli, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że nas ta osoba zaskoczy czymś w najbliższej przyszłości. Chociażby samym odzewem. I właśnie tu tak było.
    Zdezorientowała mnie trochę ta rozmowa. W zasadzie dość bardzo. Czytałam ją z trzy razy. Nie wiem, jak to ugryźć. Tam się wszystko zmieniało jak w kalejdoskopie. Freddie, Audrey, Freddie, Audrey. Nienawiść, marzenie, pragnienie, zagubienie, wolność, brak butów - stop.
    Chwila.
    To wydało mi się nierealne. Chociaż to chyba złe słowo, powinnam powiedzieć, że stało się za szybko, koncepcja jest bardzo fajna, więc ja bym to pociągnęła, wyciągnęła bardziej, zwłaszcza, że nie piszesz zabójczo długich rozdziałów, więc przedłużenie tego dialogu by mnie (na przykład!) bardzo usatysfakcjonowało. Więcej by może wyszło i jednak trochę płynniej. Bo odniosłam wrażenie, jakby Audrey dostała jakiegoś rozdwojenia jaźni. Raz nienawidzi Freddie, potem zaczyna z nią rozmawiać, zaczyna jej się na tej ulicy zwierzać, wyrzuca z siebie, że jej jakby nie ma i pasji też nie ma, potem warczy, żeby ta już im dała spokój, po czym w rezultacie okazuje się, że chce z Swain uciec. Kogel-mogel.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hm... Ja wiem, o co tutaj chodzi, ja rozumiem kontekst spotkania i rozmowy dziewcząt. Jasne. Tylko naprawdę poszło to wszystko dwa-trzy razy za szybko. Jest za wielki przeskok, co mnie trochę zbiło z tropu, nie nadążyłam.
    Ale jednak i mimo wszystko, jestem ciekawa, co okaże się być ucieczką. Jak one chcą to zrobić, skoro nie wiedzą o sobie nic, poza tym, że Audrey jest pusta, a Freddie inna, choć według Hoover wcale nie, bo każdy z nas jest. I w sumie ma częściowo rację, czasem to określenie ''inny'' jest nadużywane i to bardzo, bardzo, kurwa, mnie boli i denerwuje.


    Tak sobie pod koniec pozwolę powiedzieć, że uśmiechnęłam się, kiedy Audrey zaczęła właśnie o Freddie mówić jako o Hipisce (z dużej litery). Na naszej ulicy to my jesteśmy hipisami, haha. Na mojego tatę tak wołają, mama stała się hipisową, a zatem mnie przypadła rola tej młodej. Myślałam właśnie o tym, w czasie czytałam, ale to taka marginesowa ciekawostka z mojego życia, nic niewnoszące przedłużenie komentarza.
    Uciekam. Czekam na trójkę, rozpatrz te moje uwagi co do przedłużenia i może zainspiruje Cię to do przedłużania rozdziałów, ja nie mam nic przeciwko, jak się zapewne domyślasz, haha.
    I czekam sobie nadal na Tony'ego przede wszystkim.
    Ja nie wątpię, że nie chcesz iść schematami. Jeszcze sobie dodam, że nie uderzyło mnie poprzednie spotkanie Freddie z Sabbathami przyszłymi. Takie rzeczy były na porządku dziennym, przecież chyba właśnie tak było w przypadku Pattie i George'a. Spotkała go na ulicy, poprosiła o autograf i później jakoś poszło. Tak przynajmniej myślę, że to oni, ale może mylę wątki; niemniej - na pewno ktoś z tamtego okresu tak miał, ale pal już licho nazwiska, haha.
    Dobra, koniec.
    Dobranoc, pisz, rozwijaj, wyciągaj i do następnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Audrey mnie urzekła! (Btw. ładne imię) Biedny Ozzy... Nie nadąża za kobietami. XD Jedyny bez wąsów. ;P To mnie zawsze śmieszy w BS, te ich wąsy... Jestem pewna, że to przez nich mój tata zapuścił w młodości wąsy i włosy. A potem zainwestował w kowbojki... Nieważne.
    Podoba mi się to opowiadanie! Jutro przeczytam 3 rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  10. No i kolejna ciekawa postać! Ach, to jest genialne. Po prostu G E N I A L N E. Samej mi się zachciało zostać Fredericą hipiską ;-;
    Już widzę minę sąsiadów, kiedy zaczęłabym popierdalać na boso po krzakach XD Dobra, na obecną chwilę nie muszę chyba uciekać. Ale jakby co to idę w ślady tych wariatek, hehe.
    Także no, rozdział fantastyczny i lecę czytać kolejny!

    OdpowiedzUsuń