czwartek, 17 września 2015

Rozdział czwarty: before the dawn

it’s been a lifetime since I found someone who would stay


Audrey
21  sierpnia, 1968
Dotrzymała słowa solennie.  Półtora miesiąca temu poprosiłam Frederikę, by zniknęła. Czasem, kiedy próbowałam odtworzyć w myślach całą tę sytuację, kiedy rozmyślałam nad tym, jaki dokładnie błąd popełniłam, zdawało mi się, że to był sen. I nic więcej. Miałam wcześniej nadzieję, że problem mimo wszystko choć częściowo tkwił w jej osobie. Tymczasem okazało się, że to byłam całkowicie tylko ja. I że nic nie uległo zmianie na lepsze.
Sufit mojego pokoju znów był wiercony przeze mnie spojrzeniem średni siedem razy w tygodniu po kilka godzin, i ponownie nic z tego nigdy nie wyniknęło.
Jednego tylko nie żałowałam – że w porę odpuściłam. Że niemal od razu uświadomiłam sobie, że to nie był mój świat, że gadka o wolności była całkowicie pozbawiona zarówno szansy powodzenia, jak i sensu. Nie miałybyśmy skąd wziąć tego wyzwolenia. Bo to nie było nam potrzebne. Doszłam do wniosku, że przecież my się nie różnimy od nikogo z naszych rówieśników, i oni też na pewno jakąś cząstką pragną tego, co myśmy chciały. Tylko nie wiedziałyśmy wtedy, że wolność, o jakiej rzekomo śniłyśmy, zwyczajnie nie istnieje. Nie byłyśmy tylko we dwie pośród całego świata, które tamtego wieczora zapragnęły wyzwolenia. Nie byłyśmy na pewno.
Ale nie było już nad czym rozmyślać. Chyba lepiej się stanie, gdy skupię myśli na tym, że tamta noc była wyśniona. Koniec z tym, proszę. Są inne drogi do szczęścia. Nawet dla mnie. Tylko muszę jeszcze troszkę ich poszukać.
♦♦♦
Frederica
- Cześć, Luccia – rzuciłam do czarnowłosej dziewczyny, która właśnie niepewnie wsunęła się do prowizorycznego pokoju prób Polka Tulk, wcześniej odsuwając na bok krzywo przycięty kawałek blachy falistej, który robił za drzwi. Luccia spłoszonym spojrzeniem przebiegła po zgromadzonych, których zbyt wielu nie było, a już na pewno w sali nie znajdował się nikt, kto mógł być dla niej zaskoczeniem. Chłopcy mięli akurat kilkominutową przerwę na złapanie oddechu. Tony – ten, którego Luccia niewątpliwie tak intensywnie szukała wzrokiem – podniósł się od razu ze wzmacniacza, na którym siedział, podszedł do niej i utulił. A ona swoją drobną posturą niemal zginęła w jego ramionach i długim płaszczu.
Ma słabość do płochych sarenek, ten Iommi.
Może dlatego ze wszystkich członków Polka Tulk tylko on był dla mnie taki zimny. Oschły wręcz. Chciałam, z początku, coś na to zaradzić, ale dałam spokój. Łaski mu robić nie będę. On mnie na pewno też nie. Miał swoją Luccię, która w naszym towarzystwie ledwo otwierała usta, zazwyczaj uwieszona na ramieniu Tony’ego. Patrzyła jak dziecko na wszystko, co ją otaczało. Miała śliczne wielkie oczy. Naprawdę kojarzyła mi się z sarną. Ale jej też, podobnie jak Iommi’ego, nie byłam w stanie poznać. Dobrali się, nie ma co.
Szczęście, że miałam resztę. Szczęście, że i ja, i oni, nie odstępowaliśmy się nawzajem o krok. Byłam trochę jak chłopcy. Też przecież czepiałam się z uporem nadziei, że jednak coś kiedyś zmieni się na lepsze, choć nic w tym kierunku nie robiłam.
Ich zespolik, w moich oczach, był skazany na porażkę. Od samej nazwy, poprzez welurowe dzwony Geezera, na bosym Osbournie kończąc. I nie chodziło tylko o to. Grali po prostu zbyt inaczej. Nie trafiliby w zbyt wiele serc. Muzyką oczywiście, bo jeśli chodzi o urok osobisty, to zupełnie inna sprawa!
- Nie gołąbczcie się tu tak, błagam – westchnął teatralnie Bill, spoglądając na przytuloną parę.
- Gołąbczcie? Ty wiesz, że nie ma takiego słowa? – Ozzy stanął przed perkusistą, z powagą opierając dłonie na biodrach.
- A czy ty wiesz, że to nie ma nic do rzeczy? – odparł zapytany.
- Jak to nie? To tak, jakbym wydał z siebie teraz losowy dźwięk, a potem stwierdził, że właśnie kazałem ci zjeść gitarę Geezera, i mało mnie obchodzi, czy zrozumiałeś, czy nie – pouczył przyjaciela Ozzy.
- Wara od mojej gitary! – Aż pobladł Terry.
-Spokojna głowa, to tylko był edukacyjny przykład.
- To wy się tu edukujcie, a ja na razie znikam – powiedział nagle Tony. – Na razie, chłopaki. Cześć, Freddie.
Wyszedł wraz z Luccią.
- Czyli, że poszli się gołąbczyć – stwierdził Osbourne.
-  To moje słowo!
- Nie zabroniłeś go używać!
-  Ale…
- Cicho! – wtrąciłam. Łeb mi już od was pęka. Idziemy coś zjeść?
- Wiesz, Freddie, nie graliśmy koncertu od dwóch tygodni, i no, nie mamy pieniędzy. – Podrapał się w głowę Terry.
- Czy ja właśnie poprosiłam o kawior? Chodźcie się przejść, na pewno coś znajdziemy.
Widziałam, że nie chciało im się ruszać tych zasiedziałych tyłków, ale dobrze zdawali sobie sprawę, że głód tak czy siak ich stąd wygoni.  A lepsza do wyganiania, z dwojga złego, byłam mimo wszystko ja.
♦♦♦
Tony
Miała taką śliczną twarzyczkę. Była taka drobna, i tak dobrze czułem się trzymając ją w ramionach. Rzadko kiedy się odzywała, a jeśli mówiła, to cicho. Była jak dziecko. Którym miałam wielką ochotę się opiekować.
Siedziałem z nią trochę za wschodnią granicą Aston. Jakieś sto metrów za naszymi plecami stała tablica witająca przyjezdnych w mieście. Woleliśmy się odwrócić. Woleliśmy nie myśleć o Anglii. Przed nami były pola. Mało żyzne, za nieregularnymi kępami traw, brudne i szare. Jednak wciąż miały więcej uroku niż Aston. Wciąż.
Czułem, że przecież byłem już gotowy, by uciec. Żeby spakować manatki i jechać – do Londynu, Liverpoolu, gdziekolwiek. Ale jednocześnie nie mogłem ich zostawić. Trzech świrusów, stanęli jakby na mojej drodze. I na nieszczęście – choć kto to wie – coś zaiskrzyło, zatrybiło, ja… mimo tego, że różniliśmy się diametralnie, po prostu ich pokochałem. Jako ludzi wspólnej niedoli. Jako muzyków. I jako przyjaciół. Czasem z nimi piłem, i naprawdę dobrze się wtedy bawiłem, to byli dobrzy kompani do właściwie wszystkiego. Znałem ich lepiej, niż oni mogli przypuszczać, że mogę. A oni mnie też, choć byłem nieco skryty. W końcu tworzyliśmy zespół.
Zaś Luccia była mi potrzebna jako ostoja. Jako ktoś, z kim  mogę swobodnie pomilczeć, nie słysząc zbędnych pytań. Była urocza i niewymagająca. Problem tkwił w tym, że nie potrafiłem sam sobie szczerze powiedzieć, że stuprocentowo ją kocham. Czułem troskę, owszem. Bardzo mi z nią było przyjemnie. Ale odkąd pojawiła się i mojego boku, zaledwie parę tygodni temu, nie dowiedziałem się o niej praktycznie niczego. Wiedziałem, że nazywa się Luccia McGreen, ma osiemnaście lat i nie lubi, kiedy ktoś mówi na nią Lucy, lub w każdy inny skracający jej imię sposób. Więcej nic, ani drobiny. Miała we mnie obrońcę i, cholera, poduszkę. Bo ciągle tylko wchodziła mi pod ramię i wciskała się w moje ciało. Nie było tak, że mi się nie podobało, bo dobrze czułem się z taką kobietką, kiedy otaczałem ją ramieniem. Ale to nie mogło tak trwać w nieskończoność. Nie mogłem wciąż nie wiedzieć nic.
Zastanawiałem się nad tym naprawdę wiele i stanęło na tym, że jeśli kiedykolwiek poczuję coś więcej niż tę troskę, jeśli dojdzie do momentu, w którym okaże się, że prawdziwie ją kocham – wtedy poproszę, by powiedziała coś więcej. Powiem, że w końcu musi, bo dłużej tego nie zniosę. Teraz jednak wystarczało mi to, co miałem.
- Nie zimno ci? – Przyciągnąłem ją bliżej siebie.
- Trochę – odparła cichutko i schowała dłonie w zagłębienie granatowego swetra.
Westchnąłem i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem Luccię, ale patrząc na jej drobne ręce miałem wyrzuty sumienia. To niemalże dziecko. Małe, bezbronne dziecko…
-Tony?
- Tak?
- Powiedz mi, czy to już tak zawsze będzie, że ty… będziesz, no, grał z… nimi? – zapytała cicho.
- Nie wiem – odparłem po namyśle. – Nie mam pojęcia. A co? Bardzo ci to, hm, przeszkadza?
Zamilkła, zaciągnęła się papierosem i bardzo powoli wypuściła dym spomiędzy pełnych, acz bladych warg.
- Nie, tylko… - Przekręciła głowę. – Ja nie potrafię ich czasem zrozumieć.
- Ja też czasem nie, nie przejmuj się tym – uśmiechnąłem się.
Spojrzała mi w oczy, ale nic nie odpowiedziała. Jeszcze mocniej się do mnie przycisnęła i paliła, z dziwną, niewysłowioną delikatnością i elegancją. Była jak lalka. Porcelanowa i blada.
Zacząłem intensywnie myśleć o sobie. Brzmi egoistycznie, ale tak to jest, jak wszelkie plany i nadzieje wiąże się tylko ze swym talentem. Czy to było złe? Nie wydaje mi się. Ludzie chwalili mnie od lat, wróżyli karierę, świetlaną przyszłość. Może trochę to było przesadzane, jednak ja głęboko wierzyłem, że w tym wszystkim jest prawda. Że mam potencjał. Że moje dłonie jeszcze zdziałają takie cuda, o których nikt nie śnił. Irytuje mnie tylko okropnie jedna rzecz: ciągle w mych rozmyślaniach dominuje czas przyszły. Na okrągło zastanawiam się jak będzie, kiedy już… jak będzie, kiedy stanę się… Jak będzie. Nie jutro. Nawet nie wiem dokładnie kiedy.
To zbijało mnie nieco z tropu, kiedy zagalopowywałem się w swych planach. Nie bardzo wiedziałem jak to wszystko wcielić w życie, w jakim czasie, miejscu i okolicznościach. Czasem zdawało mi się, że tym kieruje przeznaczenie, i że powinienem próbować wszędzie, póki się nie uda. Oznaczałoby to odejście z Polka Tulk. Śmieszne. Nie zostawię ich. Chłopcy są moją deską ratunkową, jako ludzie, jako zespół. Czuję, na próbach, że żyję. Że w nas wszystkich tętni głęboko takie jakby drugie życie. Pulsuje gdzieś tam w środku swoim własnym rytmem, i tylko czeka na odpowiedni moment, by ten rytm zrównać z naszą codziennością. Wierzę w to. I wiem, że oni też to czują. Ozzy, Geezer i Bill. Michael, Terry i William. Moi przyjaciele.
Nie przeszkadzało mi absolutnie pojawienie się Freddie w naszych szykach. Nie psuła mi nic, jak, chyba, czasem się jej wydaje. Jest w pewien sposób niesamowita, że złapała kontakt z tak specyficznymi ludźmi, jakimi są pozostali członkowie Polka Tulk. Lubiłem ją. Ale nie potrafiłbym z nią porozmawiać. Wręcz nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy idziemy razem na piwo, a potem śmiejąc się i opowiadając sobie zabawne historyjki chichoczemy opluwając się rozwodnionym browarem. Może ja się do tego nie do końca nadaje, może to ona. Wolałem kobiety pokroju Luccii. Ciche. Mogłem przy nich swobodnie milczeć i myśleć. To było po prostu komfortowe.
Patrząc na ledwo już widoczne w mroku pola czułem trochę pustki. Pod względem, jakby to ująć, artystycznym. Jako kilkunastoletni chłopak – czyli znowu nie tak dawno, wręcz przeciwnie – wyobrażałem sobie, jak John Lennon siadał w takich miejscach, w oddalonych od świata zakątkach, w lesie, w górach, w polu, w deszczu – i pisał sobie, pisał co mu grało w trzewiach. To tak nie wygląda? To nie inspiruje? Może nie mnie? Może w ogóle? Może ja…
Może Luccia? Spojrzałem po niej, musnąłem wzrokiem jej piękne, kruczoczarne włosy,  jej porcelanową twarz. I nic. Nic, co mogłoby mnie skłonić do wyciśnięcia z siebie czegokolwiek. Nic, co chciałbym gdzieś utrwalić.
Gdzie więc jesteś, inspiracjo? Moja inspiracjo?
♦♦♦
Audrey
Schowałam się za rogiem w ostatniej chwili. Przeklęłam w myślach moje turkoczące serce. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi, i wybiegnie na środek ulicy oznajmiając wkoło, że Audrey Hoover stoi w zaułku obok.  A sama nie wiedziałam, czemu aż tak się przeraziłam. Aston jest małe i brzydkie. Ludzie łażą bez celu po ulicach, żeby się trochę wyrwać z domu, z baru, z fabryki. Nie było możliwym, żebym już nigdy ich nie spotkała. Czemu więc…
Śmiali się. Byli weseli, i szli tak raźnie, z entuzjazmem… Zupełnie, jakby chcieli zrobić na złość ołowianemu niebu, szaremu brukowi, burym kamienicom. Wychodziło im to. A przy okazji wyprowadzili mnie z równowagi.
Zaczynałam podejrzewać problemy z moją psychiką już jakiś czas temu. Coś w rodzaju  rozchwiania emocjonalnego. Za mocno mnie niektóre rzeczy burzyły od środka, czasem miałam kryzysy, i nie potrafiłam wyjść z pokoju. Innym razem czułam, że wszystko jest okej, i nie ma nad czym płakać. Huśtawka.
Góra, dół.
Frederika wypiękniała, zdawało mi się. Widziałam ją tylko przez kilka sekund, ale jej uśmiech tak ładnie pasował do jej rumianej twarzy. Aż dziw bierze, kiedy pomyślę, że pewnie ledwo wiążą koniec z końcem, jeśli chodzi o pieniądze. Wyglądają jak bohaterowie z filmów.
To te uśmiechy, może?
Czy raczej ja znów wariuję?
Wyjrzałam niepewnie zza muru, zlustrowałam przechodniów wzrokiem, potem siląc się na nonszalanckie ruchy powoli ruszyłam w swoim kierunku. Wbiłam dłonie w kieszenie i przybrałam obojętny wyraz twarzy. Nic nowego.
Drzwi dobiłam jakby to była szklanka wody w sercu Sahary, a kiedy już znalazłam się w znajomym przedsionku wypuściłam z siebie powietrze ze świstem. Przesadzam ewidentnie. Ta cecha mojej osobowości zaczyna mnie coraz bardziej przerażać. Cholera, nie znajdę męża za Chiny. Kto chce żonę histeryczkę? Skończę w zakonie. Mam to jak w banku. Szlag by to…
- Audrey? To ty?
- Tak, mamo. Wróciłam – odparłam.
- Chodź na kolację.
Rzuciłam jeszcze spojrzenie za okno przy drzwiach. Szaro.
- Idę, mamo. Już idę. 
♦♦♦

Troszkę mi zeszło, ale dzień dobry, proszę państwa.
Naprawdę chciałam wcześniej, ale nie sądziłam, że nowa szkoła aż tak ze mnie wybije wenę. Szczerze - nie wiem, czy rozdziały będą dodawane systematycznie, mogę mieć z tym czasem problem. 
Cóż...
Zapraszam tutaj na trzeci.
I... Dziewczyny, jesteście tutaj w ogóle? Czemu wszystko jest tu takie ciche...
Cieszę się, że publikuję, dziękuję Wam.
I jest nowy ask, jakby co, o tu.
Trzymajcie się! ♥

Hugs, Rocky

czwartek, 3 września 2015

Beginning Of...

Jestem rozwalona, moi drodzy.
Ja się spodziewałam, że to się stanie, przecież to było oczywiste. Ale ten moment, w którym ukochany zespół, z którym wiąże się tyle... Tyle wszytskiego... Ryczę. Kurwa.
Ponad 40 lat na scenie muzycznej, definiując wszytsko, czym był mocny i brudny rock n' roll. Inspirując więcej ludzi, niż mogłoby się wydawać. Wiecie, Black Sabbath zawiera w sobie wszytsko. Mają niesamowitą moc sprawczą, ratują mi dupę dzień w dzień. Miałam teraz na dniach kilka ciężkich spraw na głowie - nic mnie tak nie podnosiło na duchu jak oni. Chciałam sobie coś pięknego przypomnieć - słuchając ich rozkleiłam się na środku ulicy. Nie jestem pewna, czy umiem określić czym dla mnie stało się Black Sabbath. To nie jest do opisania. Piszę to tu, bo wiem, że są tu pasjonaci zespołów, którzy mnie zrozumieją.
Jedyne na co mam nadzieję, to na pożegnalną trasę również po Europie. Choć nie wiem czy to dobry pomysł. To by było coś koło dwóch godzin łykania własnych łez.
Mogłabym o nich mówić i mówić.
Mogłabym zacytować setki ich tekstów.
Mogłabym... Oh, ale nie będę.
Wciąż nie rozumiem czemu tak na to zareagowałam, przecież oni istnieją od ponad 45 lat.
Przepraszam.
I'm rock n' roll soldier.
Gonna play it until I'm dead.

Rozdział już wkrótce